- Niezbyt komunistyczny, niezbyt radykalny i niezbyt niepokojący dla wyborców z klasy robotniczej – tak prezentuje sięJoe Bidena, kandydata na prezydenta. Tymczasem Joe Biden jest politykiem, który od lat stoi na czele Rewolucji Seksualnej.
„To nie jest miłość” – możemy śmiało powiedzieć, przyglądając się rozwiązaniom, zaadoptowanym dziś przez genderyzm. Nawet jeśli u podstaw któregoś z nich leżała słuszna diagnoza, dobór środków zaradczych jest jak wpuszczenie do ula szerszeni. Jakie są historyczne początki gender?
Dawno temu, kiedy rewolucja seksualna była w powijakach, konserwatyści społeczni byli wyśmiewani z powodu „wartości rodzinnych" i „wrodzonej sztywności”. Nudne sześciany domów z białymi płotami, żonami i (często) sznurkiem dzieci reprezentowały wszystko, od czego chcieli uciec rewolucjoniści seksualni, i od czego chcieli wyzwolić społeczeństwo. Wyzwolenie seksualne oferowało ludziom możliwość angażowania się w „wolną miłość", bez zobowiązań. Ta zmiana następowała w Ameryce, gdy lata sześćdziesiąte przekształciły się w lata siedemdziesiąte, kształtując zupełnie inny kraj.
Gdy analizujemy składowe prosperity danego kraju, zazwyczaj myślimy o organizacji władzy i administracji, sposobie zarządzania gospodarką, rozważamy też kwestię bezpieczeństwa, zajmujemy się stosunkami z sąsiadami i analizujemy zakres politycznej i ekonomicznej suwerenności państwa. Dalej, rozważmy model wewnętrznej organizacji życia społecznego i rozwiązaniu problemów społecznych. Bez uregulowań w ramach któregokolwiek z tych obszarów nie możemy mówić o spójnej doktrynie państwa ani silnej państwowości. Struktura stosunków społecznych oddziałuje na mechanizmy gospodarcze i vice versa, kraj osłabiony ekonomicznie i rozbity wewnętrznie, pogrążony w chaosie, nie odgrywa istotnej roli politycznej.